Jak się zaczęło?

Wędrujący Teatr Kobiet to projekt zrodzony z marzeń, które z każdym kolejnym dniem, coraz donośniejszym głosem wołały: ruszaj w przygodę! Jak nie spróbujesz – nie doświadczysz!

Więc… ruszyłam. A jak to się wszystko zaczęło?

Kilka lat temu, prowadząc warsztaty obudziło się we mnie pragnienie, by stworzyć coś, co będzie WSPÓLNE nam kobietom! By pokazać, jak jesteśmy piękne w swojej różnorodności !

By docierać do tych wszystkich zwykłych – niezwykłych Kobiet, niemających wcześniej za wiele wspólnego ze sceną. Jeśli nie liczyć tych wczesnoszkolnych, wspaniałych „Występów”, których pamięć w każdej z nas gdzieś słodko gra w duszy 🙂 Zapragnęłam i zaczęłam działać w trzech miastach wierząc, że jeśli to marzenie nie jest tylko moim, to z pewnością pojawią się kobiety czujące podobnie. I stało się tak!

Warsztaty, spotkania, śpiew płynący z trzewi, w którym aż tętniła nasza wspólna, kobieca nuta! Był to piękny, ważny czas, ale wizja przeniesienia naszych talentów na scenę była jeszcze bardzo odległa. Z perspektywy czasu widzę, że nie było jeszcze ani we mnie, ani w pozostałych uczestniczkach gotowości do takiego działania. Do aż takiej autoprezentacji. Potrzeba było jeszcze wielu przeżyć, jeszcze kilku lekcji…by w lutym ubiegłego roku mogła utworzyć się grupa. Gotowa grupa. Napisałam scenariusz. Popłynął gdzieś z zakamarków serca, z tęsknoty za poczuciem wspólnoty żeńskiej energii. Ku mojemu radosnemu zdziwieniu, na próby przychodziło sporo kobiet. Zdarzało się, że było nas aż trzydzieści 🙂

A scenariusz napisałam dla dwunastu…

To pięknie, myślałam, będę mogła na bieżąco dopisywać role pod daną osobę. Scenariusz rósł, żył i zaskakiwał mnie samą. Każda próba zaczynała się rozgrzewką ciał i gardeł. Potem był czas na różne ćwiczenia integracyjne. Zbliżałyśmy się do siebie coraz bardziej. Czułam to głęboko, że bez pełnej integracji, bez przyjęcia w całości siebie i każdej pozostałej kobiety, ta praca będzie powierzchowna. A nie o to nam przecież chodziło?

Po jakimś czasie, zobaczyłam, że pewne fragmenty odgrywamy jakby na siłę. Coś się przyblokowało. Dość mocno napinał nas również termin premiery, który – jak wcześniej czułam – powinien być ustalony, by energia nie „siadła”.

Wkrótce przekonałam się, jak mylne było moje wyobrażenie, jak mało ufałam w ten proces.

Na kolejnej próbie piękne, mądre kobiety odkrywałyśmy, co tak naprawdę dają nam te spotkania?

Zobaczyłyśmy, że nie chodzi wyłącznie o spektakl, o trenowanie dykcji i uelastycznianie ciał… Pojawiło się coś dużo głębszego – potrzeba bycia w prawdzie. Potrzeba poznawania własnych, uśpionych zasobów… Pragnienie, uwalniania tego co stare, a co łatwiej zobaczyć oczami innych, oczami grupy. Idąc za tym impulsem, proponowałam prace warsztatowe. Robiło się jaśniej.

Któregoś pojawił się pomysł, abyśmy założyły naszą „bibliotekę”, by wymieniać się przeczytanymi książkami. Ruszyła wymiana. I tak przyszła do mnie książka Anny Halprin – „Taniec jako sztuka uzdrawiania”. To był przełom.
Wcześniej, w moim postrzeganiu, rozluźnianie ciała napotykało w którymś momencie na zdecydowany opór. To głowa – strażniczka – trzymała to wszystko, co kiedyś było zaporą przed bólem. Co chroniło nas przed tymi częściami nas samych, które objuczone cierpieniem czekały na swój moment. Metoda Anny Halprin to wspaniałe i bezpieczne narzędzie do pracy ze sobą. Jest to droga na której Ty sama decydujesz o kierunku i tempie ruchu. Osoba asystująca jest, tak to czuję, kimś w rodzaju „położnej” tego, co ma szansę się urodzić – uwolnić.
Ta droga właśnie doprowadziła nas do „przedpremiery”, która odbyła się 29 czerwca.

Celowo użyłam cudzysłowu, ponieważ nie traktujemy naszego działania jako formy kółka teatralnego. I choć z ogromną przyjemnością i szacunkiem korzystamy ze sceny, to DROGA do uroczystego występu, a nie sam występ jest naszym celem i nagrodą. Nasza wspólna praca nad akceptacją siebie i zaufaniem do własnego ciała zaowocowała poruszającym dla nas pokazaniem się innym wspomnianego 29 czerwca. Był to niezwykły eksperyment.

Mogłyśmy doświadczyć w realu, tego wszystkiego co wyczytałyśmy o byciu w tu i teraz. O zaufaniu do życia. Każda z nas miała możliwość kontaktu z siłą własnej autentyczności. Słowem, mogła sprawdzić, czy w istocie główna inspiracja naszych spotkań, czyli przesłanie – otwórz się na swoją spontaniczność – może być zastosowane w życiu. Przekonałyśmy się, że może! I nie dość, że nam wyszło, to jeszcze miałyśmy super zabawę!

Jak można mówić o spontaniczności, spytacie, skoro były próby – a więc jakieś przecież wytrenowanie? Otóż próby były, ale jak już wspomniałam dotyczyły one głównie scenariusza „Jestem jaka jestem”, natomiast na potrzeby naszej „przedpremiery” wymyśliłam układ, który część grupy ćwiczyła zaledwie parę razy, reszta spotkała się z nim na trzy godziny przed występem. I to dopiero była jazda! Zaufać sobie, uwolnić lęk i znajomy ścisk żołądka, który szeptał: „to nie wyjdzie, tylko się ośmieszysz! Też coś – ty i artystka!?… itp.”.

Siła grupy, nasza radosna determinacja i jakieś zdumiewające postawienie właśnie na ten moment i na SIEBIE spowodowały ,że byłyśmy skupione i jednocześnie rozluźnione. Poczułyśmy, że bycie w jedności ze sobą, w kontakcie z własną autentycznością, to siła, która nie ma sobie równych.

Ta siła uwalnia lęk przed oceną innych. I to ona właśnie dała nam w momencie braw na zakończenie poczucie uwalniającej radości! Być może pierwszy raz w życiu zrobiłyśmy coś naprawdę dla siebie! Nie zważając na ewentualną krytykę, pokazałyśmy siebie w prawdzie. Bycie w bliskości ze sobą jest drogą. Nasze doświadczenie było tylko tej drogi odcinkiem. Ale już zrobiłyśmy pierwszy krok. A przed całe mile odkrywania i zadziwienia sobą…

Opowiedziałam trochę o historii naszego doświadczenia, a teraz o tym co TERAZ.

Jesteśmy po drugiej odsłonie. 26 października wystąpiłyśmy przed widzami w uroczym hoteliku „Modrzewiówka” w Lanckoronie. Miejsce to przemiłe, z kameralną sceną na występy…